niedziela, 19 lipca 2009

021: Wspomnienie Mehoffera



Przedstawiam przeprowadzony przeze mnie wywiad z panią Anną Musialską, która w latach 30. ubiegłego stulecia pomagała rodzicom pracującym na tureckiej plebanii przy kościele NSPJ. Na ten czas w naszym kościele pracował, sprowadzony przez ówczesnego proboszcza ks. Józefa Florczaka, rektor Krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych - Józef Mehoffer. Jako mała, ciekawa wszystkiego dziewczynka, pani Anna miała okazję przyglądać się pracy artysty oraz jego zespołu. W wywiadzie wspomina również inne wydarzenia związane z pobytem i pracą Mehoffera w Turku.
Wywiad jest autoryzowany. Obecnie czeka na opinię tureckich historyków i znawców tematu. Proszę o wszelkie uwagi odnośnie treści oraz samej redakcji tekstu.

Czy pamięta pani moment przybycia Józefa Mehoffera do Turku?
Sprowadzenie przez księdza Florczaka do Turku profesora Mehoffera, a wraz z nim kilku innych artystów, którzy mieli rozpocząć pracę w naszym kościele, wywołało wielką sensację. Niewyobrażalną, gdyż byli to zupełnie inni ludzie niż my.

W jaki sposób trafiła pani na turkowską plebanię?
Normalnie nie ośmieliłabym się tego stwierdzić, ale patrząc z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że mój ojciec był dobrym dekoratorem, a jeszcze lepszym tapicerem. Urodził się w Turku. Jego ojca było stać, aby wysłać go na naukę u włoskich rzemieślników pracujących w Kaliszu. Dziadek był na tyle świadomy, że wiedział, iż nie wolno dzieci uczyć partactwa.
Ojciec mój bardzo przyjaźnie żył z księdzem Florczakiem, ówczesnym proboszczem, który był kustoszem i, że tak powiem, smakoszem kultury.
W związku z tym ojciec wraz z moją matką, która była krawcową, zatrudniony był na plebanii, gdzie tworzył baldachimy oraz niektóre sztandary. Obijał on również materiałem meble, a także je dekorował. Poza moimi rodzicami, było tam na pewno dwóch czeladników i stolarze.
Wtedy, przynosząc ojcu na plebanię jedzenie, poznałam bardzo blisko szalenie spokojnego, wyciszonego pana Mehoffera.

Pamięta pani jak wtedy wyglądał Mehoffer?
Pamiętam przede wszystkim, że był on bardzo szczuplutki. I z tego co też zauważyłam chorowity. Zawsze w kuchni stała dla niego jakaś dietetyczna zupka, której dopilnowywała gospodyni księdza.
Pamiętam jeszcze, że pan Mehoffer bardzo często chodził ubrany kitel, aby podczas malowania nie ubrudzić się farbami.

A jaki był jego charakter?
Był on bardzo cichym człowiekiem. Stwarzał wokół siebie bardzo przyjemną i spokojną atmosferę. Na plebanii miałam koleżankę, może trochę starszą, z którą byłam bardzo zżyta. Choć byłyśmy małymi dziećmi, zawsze wiedziałyśmy jak się zachować w jego obecności.
Podczas pracy Mehoffer kierował wszystkimi i nie było jednej rzeczy, której by nie dopatrzył. Gdy artyści-studenci kładli złoto na meble, widząc jakieś uchybienia bardzo pięknie umiał im zwrócić uwagę, żeby zrobili to jeszcze trochę inaczej. Wtedy właśnie zauważyłam u niego ten pewien rodzaj szlachetności.

Czy pamięta pani, aby profesor Mehoffer miał jakiś ustalony porządek dnia?
Tego nie wiem. Wiem, że zawsze doglądał wszystkiego. Ale czy miał jakiś swój rytm? Nie wiem.

Rozumiem, że pracował bardzo dużo.
Cały czas. Musiał doglądnąć wszystkiego. Na pewno nie pracował podczas mszy. Wtedy to cały zespół schodził z prezbiterium. Jednak cały czas był ubrany w swój jaśniuteńki, biały kitelek. I przemieszczał się on w nim po całej plebanii. Wszędzie.

A co takiego działo się wtedy na plebanii?
Na plebanii byłam najbliżej pana Mehoffera i pamiętam, że były tam robione głównie meble. Najbardziej utkwił mi w głowie proces ich złocenia. Widziałam całą technikę, która mnie, jako dziecko, mocno zainteresowała. Były one wykańczane przez ludzi z zespołu pracowników. Ojciec z kolei obijał meble włoskimi materiałami przywiezionymi przez ks. Florczaka. Były to między innymi taborety, gondolki i maleńka sofa. Wszystko było złocone.
Całość pracy była nadzorowana przez mojego ojca. Żaden z czeladników nie mógł nic zrobić bez wiedzy jego lub profesora Mehoffera.
Stamtąd pamiętam jeszcze jak dla całej ekipy było gotowane jedzenie. Może czasem tylko chodzili na kolację do restauracji. Szczególnie jak przyjeżdżali mężowie pań artystek. Było tam wiele przepięknych kobiet.

Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że w zespole Józefa Mehoffera były jakieś kobiety. Widziałem kilka zdjęć zespołu Mehoffera zrobionych podczas prac w kościele, ale nie widziałem na nich żadnej artystki.
Były one tam na pewno. Pamiętam że przyjeżdżali do nich mężowe swoimi samochodami. Wtedy w mieście następowała taka elegancja. Całe restauracje były zajęte. Czy to u Baszkowskich na rogu Kolskiej i rynku, czy też u Bieleckich.
A jeżeli chodzi o mężczyzn to wiem, że wśród nich znajdował się pan Waniek [Eugeniusz Waniek - uczeń Teodora Axentowicza oraz członek Pierwszej Grupy Krakowskiej. Zmarł 19 kwietnia 2009 r. w Krakowie – przyp. red.]. Pan Bartosz Stachowiak, obecny dyrektor muzeum, powiedział mi, że pan Waniek mieszkał nawet u mojego stryja, który był krawcem mundurowym. Pan Waniek jeszcze żyje. To on właśnie wyjawił nam wiele szczegółów z pobytu Józefa Mehoffera w Turku.

A co z żoną profesora Mehoffera? Czy była przy nim obecna?
Nigdy jej nie widziałam. Nie pamiętam. Od kiedy Mehoffer był w Turku w mojej pamięci nie zaistniała. Byłam za smarkata. Na pewno była, ale nie jestem pewna. Widziałam ją tylko na portrecie. Bardzo ładna kobieta.

Jedną z ważniejszych osób dla Józefa Mehoffera był ks. Florczak. To on właśnie sprowadził go do Turku. Jak go pani pamięta?
Z charakteru był podobny do pana Mehoffera. Szalenie dobry i spokojny. Nie pojmował zła, które przynieśli ze sobą w ’39 roku Niemcy. Potrafił on zjednać sobie wszystkich. Mój ojciec był na każde jego zawołanie. Każdy robił tak jak ksiądz Florczak w porozumieniu z profesorem Mehofferem kazali.

Czy poza księdzem Florczakiem miał Mehoffer jakiś przyjaciół lub znajomych?
Tego dokładnie nie znam. Jakbym była starsza to bym inaczej to pojmowała. Z domami tureckimi, z inteligencją i z dziedzicami znał się na pewno. Rzęczykowscy go przyjmowali u siebie. Jak spacerował po mieście witał się z Kaweckim, ówczesnym burmistrzem Turku.
Ale na pewno, dzięki swojej pięknej pracy, miał wielu znajomych oraz sympatyków.

Proszę mi powiedzieć, kto i w jaki sposób wspierał wykańczanie wnętrza naszego kościoła?
Przede wszystkim było to jedzenie, którym wspierali dziedzice. Bo przecież tu były wokoło majątki. To byli Orłowscy, Linke, Kolscy. Mówię tu oczywiście o dużych majątkach. Ale również inni ludzie wspierali całą myśl, całą koncepcję tego, żeby kościół został pięknie wymalowany.
Tak samo był kościół budowany, kiedy jeszcze byliśmy pod zaborem rosyjskim. Wtedy również było to możliwe dzięki społecznym datkom oraz poparciu dziedziców. Trzeba było robotnikom dać jeść, glinę trzeba było wykopać i wypalić, piasek wydobyć.
Gdy przyszłam do pracy w 1950 roku do Domu Kultury, poznałam ludzi, którzy budowali nasz kościół. To oni opowiedzieli mi jak to było.
Wiem, że również moja rodzina wspierała budowę kościoła. Przecież to był ogrom pracy. A Polaków wtedy było mało. Byli wtedy w Turku Żydzi, Niemcy i Rosjanie. Mimo wszystko udało się pobudować tak wielki kościół. Przy dużym zaangażowaniu i datkach. Wiem nawet, że nie było wolno używać metalowych narzędzi, więc używali koszyków i wciągano sznurami cegły na wieże. Powrozy robiono we własnym zakresie z „kunopia”, jak to ludzie mówili. A to wszystko dzięki datkom. Były też wyznaczane podwody [podwód - obowiązek dostarczenia środku transportu; potocznie - środek transportu. przyp.red.]. To była wielka sztuka, a Polakom się to udało.
Wtedy też bardzo często przyjeżdżali z zewnątrz goście podziwiać pracę i dać pieniądze.

Zrozumiałe jest to, że na skalę lokalną była to bardzo nagłośniona inicjatywa. Czy myśli pani, że cała ówczesna Polska słyszała o tym przedsięwzięciu?
Uważam, że Kraków na pewno, gdzie Mehoffer był rektorem w szkole artystycznej. Również Warszawa była zaangażowana, gdyż premier był związany z Turkiem. Przyjeżdżali różni ludzie w odwiedziny. Był i sam Składkowski parę razy, który na pewno finansował przedsięwzięcie.

Czy pamięta pani moment, kiedy dowiedziała się pani o śmierci Józefa Mehoffera?
Pamiętam, że umarł w miesiącach letnich. Byłam akurat wtedy w Warszawie, bo mieliśmy wujka ciężko rannego w powstaniu warszawskim. Jeździliśmy wtedy do niego, aby mu pomóc, ponieważ ukrywał się wtedy przed UB.
Wtedy też przeczytałam w Życiu Warszawy, że Józef Mehoffer zmarł w Wadowicach w 1946 roku.

Czy chciałaby Pani, aby wnętrzu kościoła przywrócić dawną świetność?
Zarówno ja, jak i moja rodzina zawsze wspomagaliśmy nasz kościół. Poza tym jestem dawnym pracownikiem kultury. Od zawsze miałam w sobie potrzebę oddania czci artyście - człowiekowi, który tworzy coś dla innych. Cieszyłam się kiedy pani Świerczewska odnawiała prezbiterium i bardzo bym chciała aby całość kościelnych polichromii została odnowiona. Jestem za tym jak najbardziej. To nie ulega żadnej kwestii, żadnej dyskusji.

Z panią Anna Musialską rozmawiał Marcin Derucki
Zdjęcie w nagłówku pochodzi ze zbiorów Muzeum Rzemiosła Tkackiego w Turku

4 komentarze:

  1. Podobno dziś ksiądz o tym mówił - o stronie internetowej z Mechoferem :P

    OdpowiedzUsuń
  2. To wyjaśnia czemu wczoraj strona osiągnęła rekordową liczbę wyświetleń :]

    OdpowiedzUsuń