środa, 29 lipca 2009

026: Radosna ewangelizacja

Od 27 lipca na podwórzu za kościołem ewangelicko-augsburskim w Turku słuchać radosne śpiewy oraz krzyki rozbawionych dzieci i młodzieży z całego miasta. Jednak poza dobrą zabawą dzieci mogą się tam dowiedzieć wiele ciekawych rzeczy o biblijnych wydarzeniach ze Starego i Nowego Testamentu.
Wszystko to dzięki inicjatywie Centrum Misji i Ewangelizacji oraz Parafii Ewangelicko-Augsburskiej w Turku. Zdobytą wiedzę dzieci mogły sprawdzić na licznych konkursach z ciekawymi nagrodami. Nie jest to pierwsze tego typu spotkanie. Podobne ewangelizacje odbywają się na terenie parafii już od 2000 roku, zawsze na przełomie lipca i sierpnia. W ubiegłych latach dzieci były zapraszane na bezludną wyspę, pokład samolotu lub statek. I mimo, iż były to wyimaginowane podróze, dzieciom wcale to nie przeszkadzało.
Nad bezpieczeństwem dzieci czuwali starsi koledzy, którzy wcielali się w rolę cioć i wujków. Wszystko zorganizowane jest według regulaminu, dzięki któremu wspólna zabawa i nauka jest kulturalna, a przede wszystkim bezpieczna.
Uczestnicy spotykają sią dwa razy dziennie w godzinach od 10:00 do 12:00 i od 16:00 do 18:00. Na wspólną ewangelizację oraz zabawy można uczęszczać do 31. lipca.

Na spotkaniach można się dobrze bawić śpiewając różne, radosne piosenki.
Dzieci stanowiły największą grupę uczestników ewangelizacji.

Losowanie nagród po jednym z konkursów.
Każdy z uczestników miał swój własny identyfikator z imieniem.
Ciocia Ewa - jedna z opiekunek i animatorek gier i zabaw.
Ciocie tłumaczące zasady jednej z zabaw.

Dzieci całym sercem uczestniczyły w proponowanych zabawach.

W ciepłe dni hitem była woda z węża ogrodowego.
Organizatorzy nie żałowali sił, aby uradować uczestników spotkania z ewangelią.

piątek, 24 lipca 2009

025: Turek na dzień po wichurze


Zapraszam do galerii zdjęć ukazującej Turek po wieczornej wichurze.

024: Paraliżujący huragan

Deszcz, burza, a przede wszystkim huraganowe wiatry sparaliżowały trasę między Turkiem, a Tuliszkowem. Od ok. 20.30 do 23.35 przewalone drzewa blokowały drogę krajową 72. Pierwsze z nich zostało powalone parę kilometrów za Tuliszkowem. Kolejne drzewa blokowały odcinek pomiędzy Imiełkowem, a Albertowem. Wszelkie próby ominięcia nieprzejezdnych fragmentów trasy kończyły się niepowodzeniem. Zarówno odcinek Piętno - Wrząca, jak i Grzymiszew - Ruda były nie do przejechania. Z obydwu stron przeszkody, utworzyły się długie sznury samochodów.
Trasę oczyszczała straż pożarna z Tuliszkowa i Turku.
Na drodze nadal mogą znajdować się duże gałęzie, które stanowią zagrożenie dla ruchu.

Subiektyw
Byłem i widziałem. Pech chciał, że akurat wracałem z nauki jazdy z Konina. Jak tylko zaczął padać deszcz rozpętała się wichura. Wiatr zaczął łamać gałęzie. Po chwili zatrzymało nas pierwsze powalone drzewo. Było to parę kilometrów za Tuliszkowem (nawet nie pamiętam gdzie dokładnie). Nie czekaliśmy długo na straż pożarną z Tuliszkowa. Problem rozpoczął się w Imiełkowie. Tam sytuacja nie wyglądała zbyt kolorowo - drzewo było większe. Jak się potem okazało, to nie było jedyne drzewo na jezdni. Wtedy zaczęliśmy szukać innej drogi powrotu do Turku. Jak się okazało - z Piętna powrócić się nie da. Niby nieduża gałęź, ale ruszyć jej nie mogłem (na cóż te ćwiczenia?). Przez Rudę do Władysławowa nawet nie próbowaliśmy. Powróciliśmy do Imiełkowa, gdzie utworzył się już na prawdę długi korek. Pozostało nam tylko czekać. A była to taka fajna, popołudniowa jazda po Koninie.

środa, 22 lipca 2009

023: O Turku w większym Internecie

Chcąc trochę rozpropagować działalność Komitetu Odnowienia Polichromii oraz wypromować nasze miasto wśród grona internautów zamieściłem artykuł oraz galerię na postalu Wiadomości24.pl .
Poniżej podaje linki:
Znaleźć też tam można wywiad, który było można już wcześniej przeczytać na blogu Mój Turek.

poniedziałek, 20 lipca 2009

niedziela, 19 lipca 2009

021: Wspomnienie Mehoffera



Przedstawiam przeprowadzony przeze mnie wywiad z panią Anną Musialską, która w latach 30. ubiegłego stulecia pomagała rodzicom pracującym na tureckiej plebanii przy kościele NSPJ. Na ten czas w naszym kościele pracował, sprowadzony przez ówczesnego proboszcza ks. Józefa Florczaka, rektor Krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych - Józef Mehoffer. Jako mała, ciekawa wszystkiego dziewczynka, pani Anna miała okazję przyglądać się pracy artysty oraz jego zespołu. W wywiadzie wspomina również inne wydarzenia związane z pobytem i pracą Mehoffera w Turku.
Wywiad jest autoryzowany. Obecnie czeka na opinię tureckich historyków i znawców tematu. Proszę o wszelkie uwagi odnośnie treści oraz samej redakcji tekstu.

Czy pamięta pani moment przybycia Józefa Mehoffera do Turku?
Sprowadzenie przez księdza Florczaka do Turku profesora Mehoffera, a wraz z nim kilku innych artystów, którzy mieli rozpocząć pracę w naszym kościele, wywołało wielką sensację. Niewyobrażalną, gdyż byli to zupełnie inni ludzie niż my.

W jaki sposób trafiła pani na turkowską plebanię?
Normalnie nie ośmieliłabym się tego stwierdzić, ale patrząc z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że mój ojciec był dobrym dekoratorem, a jeszcze lepszym tapicerem. Urodził się w Turku. Jego ojca było stać, aby wysłać go na naukę u włoskich rzemieślników pracujących w Kaliszu. Dziadek był na tyle świadomy, że wiedział, iż nie wolno dzieci uczyć partactwa.
Ojciec mój bardzo przyjaźnie żył z księdzem Florczakiem, ówczesnym proboszczem, który był kustoszem i, że tak powiem, smakoszem kultury.
W związku z tym ojciec wraz z moją matką, która była krawcową, zatrudniony był na plebanii, gdzie tworzył baldachimy oraz niektóre sztandary. Obijał on również materiałem meble, a także je dekorował. Poza moimi rodzicami, było tam na pewno dwóch czeladników i stolarze.
Wtedy, przynosząc ojcu na plebanię jedzenie, poznałam bardzo blisko szalenie spokojnego, wyciszonego pana Mehoffera.

Pamięta pani jak wtedy wyglądał Mehoffer?
Pamiętam przede wszystkim, że był on bardzo szczuplutki. I z tego co też zauważyłam chorowity. Zawsze w kuchni stała dla niego jakaś dietetyczna zupka, której dopilnowywała gospodyni księdza.
Pamiętam jeszcze, że pan Mehoffer bardzo często chodził ubrany kitel, aby podczas malowania nie ubrudzić się farbami.

A jaki był jego charakter?
Był on bardzo cichym człowiekiem. Stwarzał wokół siebie bardzo przyjemną i spokojną atmosferę. Na plebanii miałam koleżankę, może trochę starszą, z którą byłam bardzo zżyta. Choć byłyśmy małymi dziećmi, zawsze wiedziałyśmy jak się zachować w jego obecności.
Podczas pracy Mehoffer kierował wszystkimi i nie było jednej rzeczy, której by nie dopatrzył. Gdy artyści-studenci kładli złoto na meble, widząc jakieś uchybienia bardzo pięknie umiał im zwrócić uwagę, żeby zrobili to jeszcze trochę inaczej. Wtedy właśnie zauważyłam u niego ten pewien rodzaj szlachetności.

Czy pamięta pani, aby profesor Mehoffer miał jakiś ustalony porządek dnia?
Tego nie wiem. Wiem, że zawsze doglądał wszystkiego. Ale czy miał jakiś swój rytm? Nie wiem.

Rozumiem, że pracował bardzo dużo.
Cały czas. Musiał doglądnąć wszystkiego. Na pewno nie pracował podczas mszy. Wtedy to cały zespół schodził z prezbiterium. Jednak cały czas był ubrany w swój jaśniuteńki, biały kitelek. I przemieszczał się on w nim po całej plebanii. Wszędzie.

A co takiego działo się wtedy na plebanii?
Na plebanii byłam najbliżej pana Mehoffera i pamiętam, że były tam robione głównie meble. Najbardziej utkwił mi w głowie proces ich złocenia. Widziałam całą technikę, która mnie, jako dziecko, mocno zainteresowała. Były one wykańczane przez ludzi z zespołu pracowników. Ojciec z kolei obijał meble włoskimi materiałami przywiezionymi przez ks. Florczaka. Były to między innymi taborety, gondolki i maleńka sofa. Wszystko było złocone.
Całość pracy była nadzorowana przez mojego ojca. Żaden z czeladników nie mógł nic zrobić bez wiedzy jego lub profesora Mehoffera.
Stamtąd pamiętam jeszcze jak dla całej ekipy było gotowane jedzenie. Może czasem tylko chodzili na kolację do restauracji. Szczególnie jak przyjeżdżali mężowie pań artystek. Było tam wiele przepięknych kobiet.

Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że w zespole Józefa Mehoffera były jakieś kobiety. Widziałem kilka zdjęć zespołu Mehoffera zrobionych podczas prac w kościele, ale nie widziałem na nich żadnej artystki.
Były one tam na pewno. Pamiętam że przyjeżdżali do nich mężowe swoimi samochodami. Wtedy w mieście następowała taka elegancja. Całe restauracje były zajęte. Czy to u Baszkowskich na rogu Kolskiej i rynku, czy też u Bieleckich.
A jeżeli chodzi o mężczyzn to wiem, że wśród nich znajdował się pan Waniek [Eugeniusz Waniek - uczeń Teodora Axentowicza oraz członek Pierwszej Grupy Krakowskiej. Zmarł 19 kwietnia 2009 r. w Krakowie – przyp. red.]. Pan Bartosz Stachowiak, obecny dyrektor muzeum, powiedział mi, że pan Waniek mieszkał nawet u mojego stryja, który był krawcem mundurowym. Pan Waniek jeszcze żyje. To on właśnie wyjawił nam wiele szczegółów z pobytu Józefa Mehoffera w Turku.

A co z żoną profesora Mehoffera? Czy była przy nim obecna?
Nigdy jej nie widziałam. Nie pamiętam. Od kiedy Mehoffer był w Turku w mojej pamięci nie zaistniała. Byłam za smarkata. Na pewno była, ale nie jestem pewna. Widziałam ją tylko na portrecie. Bardzo ładna kobieta.

Jedną z ważniejszych osób dla Józefa Mehoffera był ks. Florczak. To on właśnie sprowadził go do Turku. Jak go pani pamięta?
Z charakteru był podobny do pana Mehoffera. Szalenie dobry i spokojny. Nie pojmował zła, które przynieśli ze sobą w ’39 roku Niemcy. Potrafił on zjednać sobie wszystkich. Mój ojciec był na każde jego zawołanie. Każdy robił tak jak ksiądz Florczak w porozumieniu z profesorem Mehofferem kazali.

Czy poza księdzem Florczakiem miał Mehoffer jakiś przyjaciół lub znajomych?
Tego dokładnie nie znam. Jakbym była starsza to bym inaczej to pojmowała. Z domami tureckimi, z inteligencją i z dziedzicami znał się na pewno. Rzęczykowscy go przyjmowali u siebie. Jak spacerował po mieście witał się z Kaweckim, ówczesnym burmistrzem Turku.
Ale na pewno, dzięki swojej pięknej pracy, miał wielu znajomych oraz sympatyków.

Proszę mi powiedzieć, kto i w jaki sposób wspierał wykańczanie wnętrza naszego kościoła?
Przede wszystkim było to jedzenie, którym wspierali dziedzice. Bo przecież tu były wokoło majątki. To byli Orłowscy, Linke, Kolscy. Mówię tu oczywiście o dużych majątkach. Ale również inni ludzie wspierali całą myśl, całą koncepcję tego, żeby kościół został pięknie wymalowany.
Tak samo był kościół budowany, kiedy jeszcze byliśmy pod zaborem rosyjskim. Wtedy również było to możliwe dzięki społecznym datkom oraz poparciu dziedziców. Trzeba było robotnikom dać jeść, glinę trzeba było wykopać i wypalić, piasek wydobyć.
Gdy przyszłam do pracy w 1950 roku do Domu Kultury, poznałam ludzi, którzy budowali nasz kościół. To oni opowiedzieli mi jak to było.
Wiem, że również moja rodzina wspierała budowę kościoła. Przecież to był ogrom pracy. A Polaków wtedy było mało. Byli wtedy w Turku Żydzi, Niemcy i Rosjanie. Mimo wszystko udało się pobudować tak wielki kościół. Przy dużym zaangażowaniu i datkach. Wiem nawet, że nie było wolno używać metalowych narzędzi, więc używali koszyków i wciągano sznurami cegły na wieże. Powrozy robiono we własnym zakresie z „kunopia”, jak to ludzie mówili. A to wszystko dzięki datkom. Były też wyznaczane podwody [podwód - obowiązek dostarczenia środku transportu; potocznie - środek transportu. przyp.red.]. To była wielka sztuka, a Polakom się to udało.
Wtedy też bardzo często przyjeżdżali z zewnątrz goście podziwiać pracę i dać pieniądze.

Zrozumiałe jest to, że na skalę lokalną była to bardzo nagłośniona inicjatywa. Czy myśli pani, że cała ówczesna Polska słyszała o tym przedsięwzięciu?
Uważam, że Kraków na pewno, gdzie Mehoffer był rektorem w szkole artystycznej. Również Warszawa była zaangażowana, gdyż premier był związany z Turkiem. Przyjeżdżali różni ludzie w odwiedziny. Był i sam Składkowski parę razy, który na pewno finansował przedsięwzięcie.

Czy pamięta pani moment, kiedy dowiedziała się pani o śmierci Józefa Mehoffera?
Pamiętam, że umarł w miesiącach letnich. Byłam akurat wtedy w Warszawie, bo mieliśmy wujka ciężko rannego w powstaniu warszawskim. Jeździliśmy wtedy do niego, aby mu pomóc, ponieważ ukrywał się wtedy przed UB.
Wtedy też przeczytałam w Życiu Warszawy, że Józef Mehoffer zmarł w Wadowicach w 1946 roku.

Czy chciałaby Pani, aby wnętrzu kościoła przywrócić dawną świetność?
Zarówno ja, jak i moja rodzina zawsze wspomagaliśmy nasz kościół. Poza tym jestem dawnym pracownikiem kultury. Od zawsze miałam w sobie potrzebę oddania czci artyście - człowiekowi, który tworzy coś dla innych. Cieszyłam się kiedy pani Świerczewska odnawiała prezbiterium i bardzo bym chciała aby całość kościelnych polichromii została odnowiona. Jestem za tym jak najbardziej. To nie ulega żadnej kwestii, żadnej dyskusji.

Z panią Anna Musialską rozmawiał Marcin Derucki
Zdjęcie w nagłówku pochodzi ze zbiorów Muzeum Rzemiosła Tkackiego w Turku

niedziela, 12 lipca 2009

poniedziałek, 6 lipca 2009

017: Pierwsza odsłona strony Komitetu Odnowy Polichromii Józefa Mehoffera

Parę chwil temu nastąpiła nieoficjalna odsłona strony internetowej Komitetu Odnowy Polichromii Józefa Mehoffera w Kościele NSPJ w Turku. Na razie umieszczona jest ona na darmowym serwerze, dlatego też będzie można odczuć pewne niedogodności związane z jej przeglądaniem.

Strona zawiera podstawowe informacje na temat celów jakie postawili sobie członkowie komitetu dzieła Józefa Mehoffera w kościele NSPJ w Turku oraz notka biograficzna dotycząca samego mistrza. Dodatkowo na stronie znajduje się galeria, w której umieszczone są fotografie wnętrza kościoła i projekty pocztówek promujących inicjatywę odnowy polichromii.

Znajdująca się na serwerze strona Jest jak na razie stroną testową. Zawiera ona jednak wystarczającą ilość informacji, aby mogła funkcjonować. Komitet szuka różnych źródeł, aby dotrzeć do ludzi, a czas wciąż goni. Strona może nie "błyszczy", ale w miarę upływu czasu jej forma oraz treść będzie uzupełniana.

Stronę internetową komitetu można odnaleźć pod adresem mehoffer.republika.pl.

Przypomnijmy, że Komitet Odnowy Polichromii Józefa Mehoffera w Kościele NSPJ w Turku został zawiązany w celu zebrania kwoty niezbędnej do uzyskania dofinansowania z Unii Europejskiej na renowację zabytkowego wnętrza naszego kościoła.

Już niedługo więcej wiadomości o działalności komitetu oraz postępach w zbieraniu pieniędzy.

016: Turek nocą II: Ulica Kaliska

sobota, 4 lipca 2009

015: Rage-Race 2009: Checkpoint Brudzew

W piątek, 3 lipca, uczestnicy tegorocznej edycji imprezy motoryzacyjno-lifestyle'owej Rage-Race zawitali w checkpoint nr 3, którym na ten dzień stał się Brudzew. Przy boisku GKS Kasztelanii podziwiać można było najszybsze i najdroższe samochody z całej Polski i Europy. Władze gminy Brudzew postarały się, aby trasa tego ekskluzywnego rajdu przebiegała przez ich miasto. Ponadto podczas imprezy odbył się rowerowy wyścig crossowy, a także koncert zespołu rockowego De.Facto.
Rage-Race to pierwsza i jak na razie jedyna impreza w Polsce, która łączy w sobie turystykę samochodową, przygodę, a także ekskluzywny styl życia. Organizatorzy wyznaczają na mapie Polski kilka checpoint'ów, na których będą czekały na uczestników Rage-Race różne, dziwne zadania. Uczestnikom znane są jedynie największe miasta, przez które będą musieli przejechać. Szczegóły trasy są nieznane, aż do dnia imprezy. Za zaliczenie każdego punktu poszczególne teamy dostają określoną liczbę punktów, które zadecydują o ich zwycięstwie. Każda z załóg, składająca się z kierowcy i pilota, przemierza trasę po drogach publicznych według obranego przez siebie kursu.
Pomysł na Rage-Race został zaczerpnięty z filmu Hal'a Needham'a "The Connonball Run", gdzie bohaterowie chcąc zdobyć ogromną nagrodę przemierzają Stany Zjednoczone, aby dotrzeć do mety.
Rage-Race organizowany jest od 2007 roku, zawsze w okresie letnim. Przyciąga on osoby zafascynowane pięknymi i szybkimi autami, które chcą zaznać klimatu rywalizacji i dobrej przygody. Po raz pierwszy, w tym roku w wyprawie przez Polskę wzięły udział teamy zza granicy.
Uczestnicy trzeciej edycji RR wystartują z Warszawy, aby kolejnego dnia zdobyć metę, którą będzie hotel Haffner w Sopocie. Zanim jednak zakończą swoją pełną przygód wyprawę przejadą m.in. przez Łódź, Środę Wielkopolską, Poznań, Szczecinek, Koszalin oraz Ustkę. A przede wszystkim przez Brudzew. Łącznie, przez trzy dni, uczestnicy pokonają ok. 1500 km.
Zainteresowanie tegoroczną edycją było tak duże, że organizatorzy postanowili zwiększyć liczbę miejsc do 60.
- Tak duże zainteresowanie startem w RR09 utwierdza nas w przekonaniu, że Rage-Race to dobry pomysł - mówi Robert Rasiński, pomysłodawca i jeden z organizatorów imprezy.
Poza "zwykłymi" miłośnikami szybkich aut, na imprezie zagościły takie sławy jak Marek Kamiński (team "Polarnicy" w BMW 330 Ci), Conrado Moreno (team "Scuderia Martini 2" - Ferrari 360 Moderna), Krzysztof "Diablo" Włodarczyk ("Shark Drivers Team" - Dodge Ram 2500) oraz Patrycja Stępniewska (zespół "Highspeed" Mercedes C63 AMG).
Gościem specjalnym imprezy był przyjaciel Rage-Race Jerzy Dziewulski, który podczas ubiegłorocznej edycji jechał Arielem Atomem II.
Poza uczestnikami wyprawy do Brudzewa zawitali lokalni miłośnicy motoryzacji. Niemałe zamieszanie zrobił pomarańczowy, perfekcyjnie stuningowany VW Golf Pana Albina Buchalego. Z kolei miłośników dwóch kółek reprezentowali motocykliści z Tureckiej Grupy Motocyklowej "Motur".
Brudzewiacy przygotowali też coś dobrego dla fanów pojazdów napędzanych siłą własnych mięśni. Przy okazji imprezy odbył się cross rowerowy, na który przybyli, wyróżniający się z tłumu, członkowie Turkowskiego Towarzystwa Cyklistów.
W związku z tym, że pewna część uczestników rajdu przez Polskę nie dotarła do Brudzewa impreza skończyła się wcześniej niż oczekiwano.
Ostatnią atrakcją czekającą na mieszkańców Brudzewa oraz na gości był koncert zespołu De.Facto, który zagrał znane utwory polskich i zagranicznych zespołów rockowych.
Po koncercie nastąpiło oficjalne zakończenie, jednak mieszkańcy jeszcze długo bawili się na boisku swojego miejskiego klubu piłkarskiego.

Miłośników dwóch kółek reprezentowali motocykliści z Tureckiej Grupy Motocyklowej "Motur".
Sensacyjny, pomarańczowy Golf oraz jego właściciel, pan Albin Buchali.
Patrycja Stępniewska, jedyna kobieta w Polsce startująca z wyścigach Rallycross w sezonie 2008.
Pani Patrycja oraz jej pilotka podczas wykonywania zadania specjalnego w Brudzewie. Uczestnicy mieli za zadanie pokonać tor przeszkód na rowerach. Dodatkowym utrudnieniem podczas jazdy były "alkogogle" symulujące jazdę pod wpływem alkoholu.
Pan Jerzy Dziewulski - wielki miłośnik motoryzacji, gość honorowy i przyjaciel Rage-Race.
Członek TTC podczas crossu rowerowego.
Ostatnia atrakcja popołudnia - koncert zespołu De.Facto.
Energiczny wokalista zespołu De.Facto.
Subiektyw
Przyznam, że impreza była udana. Wydaje mi się, że Brudzew, w porównaniu z większymi miastami na trasie RR, mógł sobie pozwolić na bardziej kameralną atmosferę. Również bezpośredni dostęp do pojazdów oraz celebrytów był łatwiejszy (piszę oczywiście z perspektywy fotoreportera).
Jednak kiedy obserwowałem drogie samochody, a w szczególności Ultime GTR Jerzego Dziewulskiego, to stwierdziłem, że jedynie właściciele Hummera h2 mogli nie lękać się o swoją „dziecinę” na naszych lokalnych drogach.
Jednak fatalny stan dróg został nadrobiony pozytywną atmosferą wytworzoną przez gospodarzy z Brudzewa oraz ekipę Rage-Race.

czwartek, 2 lipca 2009